poniedziałek, 2 stycznia 2012

Do przemyślenia

Znalazłam dzisiaj ciekawą wypowiedź:

"If you can speak more than 11 languages well, you are a hyperpolyglot. Which doesn't mean you are a genius, though. It means you enjoy repetitive, detailed learning. You are probably an introvert. And possibly a charlatan."


Cytat pochodzi (prawdopodobnie, bo nie mogę go znaleźć) z komentarza do poniższego artykułu:
The gift of tongues. What makes some people learn language after language?

Co o tym sądzicie?

sobota, 31 grudnia 2011

Życzenia


Moi drodzy!

W ostatni dzień starego roku życzę Wam wszystkim spełnienia wszystkich marzeń i planów - nie tylko językowych oraz szampańskiej sylwestrowej zabawy.

Do zobaczenia w 2012!

czwartek, 29 grudnia 2011

Uwaga - zmiany!

Po prawej stronie znajdziecie niedługo listę linków przydatnych wszystkim, którzy uczą się języka niemieckiego. Zapraszam!


(A ten post ma mnie zmotywować do zebrania linków w jak najkrótszym czasie).

środa, 28 grudnia 2011

Deutsch mal anders

Naukę niemieckiego w liceum będę kojarzyć chyba do końca życia z miśkami na serii podręczników.
Jak już pisałam poprzednio, w szkole podstawowej uczyłam się rosyjskiego oraz przez rok angielskiego - którego naukę kontynuowałam na kursie - i oto przy zdawaniu do liceum (tak, były wtedy egzaminy pisemne) stanęłam przed wielkim dylematem: musiałam wybrać dwa języki spośród trzech, których będę się uczyć przez kolejne cztery lata. Miałam możliwość kontynuacji rosyjskiego oraz uczenia się angielskiego i niemieckiego od podstaw. Dzisiaj wybrałabym pewnie rosyjski i niemiecki przy założeniu, że dalej chodzę na kurs angielskiego, ale wtedy zdecydowałam się na dwa zachodnie języki.

Nasza germanistka była jednym z najbardziej wymagających nauczycieli w liceum, na porządku dziennym był ból brzucha przed niemieckim - szczególnie w pierwszym semestrze. Pracowaliśmy przede wszystkim metodą gramatyczno-tłumaczeniową i audiolingwalną; tłumaczenie tekstów z podręcznika (jedyne, co podobało mi się w tym podręczniku, to szeroki margines obok "czytanek" z tłumaczeniem słówek i zwrotów), czytanie na głos "Drillübungen" (pattern drills), pisanie tekstów, tłumaczenie tekstów i zdań i uczenie się ich na pamięć - tak wyglądały moje lekcje.  W pierwszej klasie liceum myślałam jeszcze o anglistyce, więc moja nauka niemieckiego ograniczała się do tego, co było wymagane w szkole.

W drugiej klasie we wrześniu spędziłam dwa tygodnie na wymianie w Niemczech. Mogłam po raz pierwszy sprawdzić w praktyce moje umiejętności. Niestety materiał w podręczniku był tak rozłożony, że po pierwszej klasie umiałam opowiedzieć o Bożym Narodzeniu w Polsce, a bardziej życiowe tematy były w latach kolejnych. A że trafiłam do rodziny, która bardzo dobrze mówiła po angielsku, posiłkowałam się właśnie nim. Prawdziwy chrzest bojowy przeszłam w małym sklepiku nieopodal, ponieważ towarzyszący mi kolega-Niemiec postanowił się w ogóle nie odzywać i zostawił mnie na pastwę losu ekspedientce znającej tylko język ojczysty.

Po powrocie zabrałam się porządniej za naukę niemieckiego, było to spowodowane przede wszystkim tym, że utrzymywałam telefoniczny i listowny kontakt z rodziną, która mnie gościła.
Po roku znowu wzięłam udział w wymianie, wtedy już nie miałam większych problemów z porozumiewaniem się i pod koniec trzeciej klasy liceum postanowiłam, że zdecyduję się jednak na germanistykę. W międzyczasie zastanawiałam się również nad ekonomią, ponieważ byłam bardzo dobra z matematyki, ale jednak ciągotki humanistyczne zwyciężyły. (Przy okazji pochwalę się, że na maturze zdawałam jako przedmiot matematykę i uzyskałam bardzo dobry wynik, co potwierdziło mojej germanistce jej tezę, iż wszyscy ci, którzy są dobrzy z matematyki, są również dobrzy z niemieckiego).

Maturą to w sumie się za bardzo nie denerwowałam. Miałam świetną polonistkę, pisałam pewnie o wiele lepiej niż teraz ;-), wiedziałam, że albo dostanę z pisemnej części piątkę i będę mieć z głowy część ustną, w najgorszym wypadku będzie czwórka i czeka mnie egzamin ustny. Na szczęście mnie ominął. Matematykę miałam w małym paluszku, egzamin ustny z języka obcego to była bajka, a ja stresowałam się egzaminem wstępnym na uczelnię.

Egzamin ten miał formę ustną i pisemną, obejmował zarówno znajomość języka niemieckiego jak i elementy gramatyki języka polskiego. Zdawałam sobie sprawę, że będzie ciężko, ponieważ ja uczyłam się niemieckiego tylko cztery lata, a wielu kandydatów miało niemiecki już w szkole podstawowej, czyli - lekko licząc - trzy lata przewagi. Przez całą czwartą klasę rozwiązywałam z moją germanistką testy na wyższe uczelnie z poprzednich lat, naszpikowane przestarzałym słownictwem, trybem przypuszczającym i niuansami gramatycznymi, na których widok włosy stawały dęba nawet rodowitym Niemcom (o tym innym razem).

Moi rodzice namówili mnie na udział w kursie przygotowawczym na germanistykę organizowanym przez uniwersytet, na który zamierzałam zdawać i z perspektywy czasu okazało się to być bardzo dobrym posunięciem. Po pierwsze - zdałam sobie sprawę, że wcale nie odstaję tak od innych swoją znajomością niemieckiego, a wręcz przeciwnie, po drugie - poznałam wiele osób z mojego roku oraz niektórych przyszłych prowadzących zajęcia. Oczywiście nie wszyscy uczestnicy tego kursu zdali egzamin wstępny, ale myślę, że z około 1/4 spotkałam się w październiku...

cdn.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!



Wszystkim obserwatorom i czytelnikom mojego bloga życzę radosnego Bożego Narodzenia.

Tym, którzy dzielą ze mną językową pasję dodatkowo niegasnącego zapału do nauki kolejnych języków, blogowiczom - lekkiego pióra.

Zapraszam jeszcze do odwiedzenia strony z kolędą "Cicha noc" w 142 językach:



poniedziałek, 19 grudnia 2011

A po Esperanto...

... wkroczył...


 
2. Rosyjski/ ukraiński

Obowiązkowy za moich czasów w szkole podstawowej bodajże od 5. klasy. Nie powiem - łatwo nie było: po pierwsze inne litery, po drugie własnie rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej i miałam 3 popołudnia w tygodniu wyrwane z życiorysu, ale dzięki wspaniałej nauczycielce polubiłam ten język. W siódmej klasie byłam na obozie szachowym w Kołomyji, gdzie pierwszy raz miałam okazję porozmawiać po rosyjsku z innymi uczestnikami oraz sprawdzić praktyczną znajomość słówek w tamtejszych sklepach. Ze sklepów pamiętam bardzo niskie ceny, nasz polski barszcz biały w torebkach, mnóstwo cudnych znaczków w sklepie numizmatycznym oraz lody, po które ustawiała się kolejka o długości kilkudziesięciu metrów oraz bardzo tanie arbuzy na pobliskim targu. O - i to, że w sklepie sportowym trzeba było mieć kartki, aby zrobić zakupy. A kartki kupowało się na jakimś targu - w tym celu rodzice za radą opiekunów zaopatrzyli nas przed wyjazdem w spodnie i katany jeansowe, które można było wymienić na kartki lub sprzedać.

 W międzyczasie okazało się, że rówieśnicy niechętnie mówią po rosyjsku, wolą ukraiński, ale dało się zrozumieć. Z kilkoma uczestnikami turnieju wymieniłam adresy, z jednym chłopakiem pisaliśmy przez 3 lata - tłumaczył mi wtedy różnicę pomiędzy rosyjskim a ukraińskim i pisał do mnie w tym ostatnim języku. Wiem, że po jakimś czasie wyjechał z całą rodziną z Ukrainy i kontakt się urwał.

A w siódmej klasie pojawił się nieoczekiwanie w szkole...

3. Angielski
Piszę "nieoczekiwanie", ponieważ mój rocznik był ostatnim, który miał rosyjski, kolejne mogły rozsmakować się już w językach zachodnich. I oto okazało się, że wprawdzie rosyjski zostaje, ale mamy jeszcze dodatkowo godzinę angielskiego. To był po prostu szał! Ja, wielka fanka radiowej Trójki, Niedźwiedzkiego i LP3 mogłam w końcu nauczyć się języka, w którym słuchałam największych przebojów na piątkowej liście!
Szok trwał tylko rok, po w ósmej klasie zostawili nam tylko rosyjski, ale na szczęście nauczyciel z podstawówki prowadził kurs angielskiego w pobliskim domu kultury. Zapisałam się i chodziłam regularnie aż czasów do czwartej klasy liceum, w którym miałam dwa języki obce od podstaw: angielski (nuda przez pierwsze dwa lata, ponieważ uczyłam się wcześniej i więcej na kursie) oraz niemiecki, który został w końcu moim numerem jeden.

Oficjalny kontakt z angielskim miałam jeszcze na drugim i trzecim roku studiów, 4 godziny lektoratu tygodniowo, ale moje studia językowe pochłaniały tyle energii, że w poniedziałki byłam zbyt zmęczona po weekendzie, a w piątki po całym tygodniu zajęć, aby przyłożyć się do nauki kolejnego języka. No tak to sobie przynajmniej wtedy tłumaczyłam. Dziś żałuję, że nasza lektorka bardziej nas nie przycisnęła, wychodziła ona z założenia, że jesteśmy na tyle dorośli, że ten, kto chce, nauczy się języka, a kto nie chce, ten przesiedzi. Ja byłam gdzieś w środku...
Dzisiaj oglądam seriale i filmy po angielsku, czytam anglojęzyczne blogi, ale z mówieniem nie jest już tak prosto, szczytowa forma znajomości języka przypadała jednak na klasę maturalną, kiedy to - sama wybrawszy język niemiecki na maturę - rozwiązywałam najlepiej testy maturalne z angielskiego jako przedmiotu z całej grupy.

4. Niemiecki
Mój zawodowy wybór  - dlatego przewrotnie napiszę w skrócie.
Wymiany w czasie liceum ze szkołą średnią w Niemczech zaowocowały tym, że niemiecki zwyciężył - po maturze podjęłam studia na germanistyce. Z perspektywy czasu nie żałuję, wprawdzie w czasie, gdy otrzymałam dyplom, było bardzo duże zapotrzebowanie na anglistów, ale jakoś odnalazłam się z moim niemieckim i nie mam większych powodów do narzekań.

5. Łacina
Cztery semestry zajęć, wspominam bardzo miło, na szczęście nie musiałam kuć na pamięć całych czytanek po łacinie, do czego zmuszeni byli studenci polonistyki, ale barwna postać lektorki i jej opowieści wynagradzały nam długie wieczory spędzane nad gramatyką i analizą zdań.
Dzisiaj widzę, jak bardzo łacina pomaga mi w nauce włoskiego.

6. Niderlandzki
To taki mały językowy epizodzik, nauczyłam się około 1000 słów specjalnie dla znajomych, których poznałam podczas partnerskiej wizyty w Holandii. Intensywna nauka przed drugim wyjazdem spowodowała, że mogłam ich zaskoczyć podstawowymi zwrotami i pytaniami oraz nazwać to, co pojawiało się na stole i w koszyku w supermarkecie. Jednak podczas długich nocnych rozmów przy butelce wina królował niemiecki i angielski.
Swoją drogą - nie spotkałam tam nikogo w przedziale wiekowym 30-40 lat, kto nie mówiłby w miarę dobrze po angielsku lub niemiecku.


Przeczytałam sobie to wszystko i trochę podupadłam na duchu. Miałam szansę zostać poliglotką. ;-)
Przy każdym języku pojawia się informacja o kontaktach/ korespondencji - widać dopóki używałam go w praktyce i był on środkiem do autentycznego porozumiewania się, a nie przerabiania kolejnych czytanek, miałam jeszcze zapał. Gdy kontakty się urywały bez motywacji z zewnątrz po prostu odpuszczałam dalszą naukę. A Internet (z limitem 30 godzin miesięcznie!) miałam dopiero na drugim roku studiów...

Obecnie zarabiam na chleb znajomością niemieckiego, angielski biernie w czasie wolnym i od czasu do czasu w pracy, ale raczej jako "pośrednik" między polskim a niemieckim, a od kilku miesięcy uczę się włoskiego. Jak i dlaczego - o tym w następnym poście.





niedziela, 18 grudnia 2011

Uczenie się jest jak wiosłowanie pod prąd...

... jeżeli przestajemy wiosłować, cofamy się.

Lernen ist wie Rudern gegen den Strom, sobald man aufhört, treibt man zurück.
Benjamin Britten
Britten miał rację. Można intensywnie uczyć się języka przez kilka lat, a kilka kolejnych lat przerwy może spowodować, że cały wysiłek idzie (prawie) na marne. Znam to z doświadczenia.
Gdybym uczyła się systematycznie wszystkich języków obcych, z którymi kiedyś miałam do czynienia, władałabym być może dzisiaj ośmioma językami obcymi. A że z systematycznej nauki nic nie wyszło, posługuję się biegle tylko niemieckim i dobrze znam biernie angielski.
No ale od początku...
Właściwie miałam zacząć od języka rosyjskiego, ale powinnam wspomnieć o pierwszym doświadczeniu w samodzielnym uczeniu się, które z pewnością wpłynęło na moje późniejsze zamiłowanie do języków.


1. Esperanto
Będąc w czwartej klasie szkoły podstawowej regularnie czytałam "Świat Młodych" i postanowiłam zapisać się na korespondencyjny kurs Esperanto. W dobie, gdy nie było jeszcze Internetu, ba - nie było nawet telewizji satelitarnej - to, że mogę sama nauczyć się jakiegoś języka i korespondować z kimś z zagranicy wydawało mi wtedy się tak niesamowitym przeżyciem, że w ciągu kilku miesięcy ukończyłam kurs dla początkujących i przez ponad dwa lata regularnie korespondowałam z kilkoma osobami z Węgier i Czechosłowacji.
Swoją drogą - może uda mi się jeszcze gdzieś odnaleźć dyplom - z tego, co pamiętam, wypełniała go moja mama.
Dla tych, którzy chcieliby odświeżyć swoją znajomość Esperanto polecam kurs:
Co dała mi nauka Esperanto? Przede wszystkim nauczyłam się czytania ze zrozumieniem reguł językowych i bez większych problemów stosowałam je w praktyce.  Nie byłam jakimś cudownym dzieckiem, wprawdzie czytałam płynnie już na początku zerówki, a w pierwszej klasie podstawówki zostałam odpytana z treści "W pustyni i w puszczy" przez panią z biblioteki, ponieważ po pierwsze pożyczyłam tę książkę, a inni dopiero byli na etapie czytanek w elementarzu, po drugie zaś oddałam ją po weekendzie, jednak nie sądzę, aby moje zdolności były jakieś szczególnie wybitne. (Miałam za to przyjemność pracować z kilkoma osobami niesamowicie uzdolnionymi językowo - o tym innym razem).